rozpoczęliśmy naszą wyprawę mało optymistycznie, czyli od cmentarza i kościołów.
niektórzy byli zdziwieni tym co odnaleźliśmy w środku
przed jeden z takich kościołów podjechały – z dynamicznym łokciem – terenowe auta i wypadły z nich tłumy ludzi. zrobiło się zamieszanie:
ale nie wszyscy byli zainteresowani
zwyczaj jest taki, że po całej takiej procedurze weselno-ślubno-zdjęciowej jest komisyjne zamykanie kłódek – z inicjałami osób ślubujących – na poręczach w miejscach publicznych, np. na mostkach lub tarasach widokowych:
szwendając się odnaleźliśmy również:
fenomenalną cukiernię
spełniającą życzenia płytę chodnikową 🙂
mocno pozytywnego moniuszkę
oraz mniej lub bardziej przypominające polskę akcenty
a z prawdziwych ciekawostek dostaliśmy się do zabytkowej i niedawno dopiero odrestaurowanej części wilna -> zarzecza.
jak sama nazwa wskazuje, ta znajduje się za rzeką 🙂 o dźwięcznej nazwie 'wilejka’ (lit. vilnia)
także skoro rzeka to mostek -> skoro mostek to balustradka -> skoro balustradka to dochodzimy do miejsca gdzie wieczorami przyjeżdżają rozwiedzeni lub 'trochę mniej kochający się’ z piłką do metalu i szukają swojej sztuki – pozbywając się tym samym dowodów…już nie za bardzo chcianej – miłości:
dzielnica ma własny hymn, konstytucję, prezydenta, premiera oraz ambasadorów
podobno też swojego patrona – anioła zarzecza z brązu.
ale tego akurat nie widziałem, mi wystarczył giftshop alicji z krainy…