poniedziałek – frankfurt

doleciałem do frankfurtu/terminal 1/ tak gdzieś około południa – bo mieliśmy małe opóźnienie.
mój plan był prosty:
dostać się do centrum, pozwiedzać, zrobić zdjęcia, zjeść coś i wrócić na lotnisko/terminal 2
ok!
zostawiłem bagaże w przechowalni i zacząłem szukać jakiegoś transportu.
na stacji benzynowej gość powiedział mi, że do centrum jeżdżą autobusy – sprzed terminala 1, w kiosku usłyszałem, że metro – jedno piętro poniżej lotniska, a w końcu pojechałem pociągiem – dwa piętra niżej 🙂
ale zaraz zaraz – nie tak, że od razu pojechałem…
najpierw trzeba było kupić bilet w automacie, który miał opis tylko w tym barbarzyńskim, niemieckim języku, z którego niewiele kumam.
automat wymaga od użytkownika niby dwóch tylko rzeczy: numeru strefy/miejsca, do którego chcemy się dostać i rodzaju biletu.
niby proste
ale lista stref była trzycyfrowa, a rodzajów biletów było chyba z 30…powstał problem 🙂
moim wsparciem okazał się gość(chyba fan pink floyd’ów – chudy, wysoki, wiek ~40, długie, siwe włosy), który pojechał ze mną, żeby pokazać mi gdzie, co i jak…
no dobra
wyglądało to dość zabawnie bo po przejechaniu jednej stacji musieliśmy wysiąść, żeby kupić….bilet dla niego! bo mu się zgubił 🙂
jak już wysiedliśmy „pinky” stwierdził, że musimy przesiąść się jednak do metra – jedzie do samego centrum(ale nie wiedział, z którego peronu – więc zacząłem powątpiewać w jego zmysł przestrzenny)
tak czy inaczej dostałem się do centrum
miałem jakieś 8h czasu wolnego.
zacząłem zwiedzanie…bez mapy, bez konkretnego „co, jak i gdzie” – po prostu chodziłem/pogoda była fajna wiec nic mnie nie stresowało 🙂
chodząc według prowizorycznego jednak planu, udało mi się trafić do uliczki rozpusty -> środek dnia, a subtelnie odziane dziewczyny czekały na potencjalnych klientów przed wejściem do każdego z przybytków jakiejś tam nadziei. mnie zahaczyła wiekowa już kobitka mówiąc średnio kuszącym głosem: „come boy – i’ll show you something” – szczerze mówiąc, że gdyby nie to, że na wystawie leżały niemieckie stroje, pejcze i różnego rodzaju gadżety przypominające mi vondersex z jednego z filmów 🙂 but i don’t want to talk about it :))) to może bym wszedł…
w konkretny dość sposób powiedziałem jej żeby sobie poszukała kogoś bardziej zwichrowanego – i z ulgą poszedłem dalej 🙂
po mniej więcej 6h spacerowania tu i tam, usiadłem na ławce, żeby spokojnie zapalić…no bo popalam 🙂
w połowie papierosa 🙂 podszedł do mnie 'kwiat młodzieży’ z zapytaniem 'czy nie mógłbym go poczęstować papierosem?’/zrozumiałem dopiero jak przestawił swój słownik z niemieckiego na angielski 🙂 pogadaliśmy chwilę – i w zamian za tegoż papierosa zaproponował coś zupełnie innego do palenia…podziękowałem uprzejmie, ale oferta na tym się nie kończyła i jako alternatywę mogłem jeszcze skosztować jego kokainy – zacząłem się zastanawiać co będzie następne jak odmówię, ale jego „menu” nie miało na szczęście więcej pozycji – pożegnaliśmy się i poszedł….
po kolejnych parunastu zdjęciach, zjadłem późny obiad i wróciłem(już bez większych problemów) na lotnisko – niestety musiałem znaleźć jeszcze swój bagaż – a to wcale nie było takie łatwe jak mi się wydawało…ponieważ znaki, które zapamiętałem w pobliżu przechowalni musiały się w jakiś tajemniczy sposób przemieścić, a niektóre z nich nawet zniknęły 🙂

o 23:50 wsiadłem do samolotu do singapuru i nastąpił….bardzo krótki wtorek

Dodaj komentarz